poniedziałek, 31 grudnia 2012

Zakończenia

"Ja nie chcę, żeby to się kończyło" - jęknął Angol przy ostatniej ze scen "Hobbita". To samo ja mogę wyjęczeć teraz, gdy zbliża się ostatni dzień tego roku.
Może 2012 rok nie należał do najlepszych, zwłaszcza w swojej pierwszej połowie, ale później wszystko się pozmieniało. Przemeblowałam swoje życie i jak na razie sprawnie działa. Mogę sobie pozwalać na spełnianie małych marzeń, a to dobra droga do spełniania tych wielkich. Ale przede wszystkim mam dobrą szkołę życia, w której ciągle uczę się czegoś nowego. Pokonuję własne słabości (21 stóp!) i uczę się pracy zespołowej. Współpraca z Knurkiem jest satysfakcjonująca i momentami bawiąca do łez.
Dlatego ten rok będzie dla mnie rokiem zmian. Na lepsze. Rokiem kilku zamkniętych rozdziałów i kilku nowych, całkiem świeżych, czekających na rozwinięcie.

I rokiem Hobbita ^^ Wczorajszy drugi seans w IMAX zrobił na mnie ponownie wielkie wrażenie. Choć znałam fabułę i wiedziałam, jak się skończy, z nerwów zaciskałam dłonie na płaszczu. Lovusiam! Kili lowe!

W ostatnim tygodniu dwa razy przyśnił mi się koniec świata. Moja podświadomość w pełnej gotowości wyczekiwała końca, a tu się okazało, że przełożono. Zatem aby nie marnować energii podświadomość ma rehabilituje się w marach sennych, wstawiając mnie na próby survivalowe. Wiecie co Wam powiem? Jeśli tak to ma wszystko wyglądać to mi się nie chce. Nie warte zachodu.

Pewnie gdy jutro wrócę do domu - kto wie, może znów sobie zjadę z 21 stóp (:D:D:D) - będę zbyt zajęta, aby cokolwiek napisać, dlatego...



POMYŚLNOŚCI W NOWYM ROKU!

Niech się Wam wszystkim wiedzie :)

sobota, 29 grudnia 2012

21 stóp

Tyle wczoraj pokonałam. Czyli prawie 6,5 m wysokości.

Jestem z tego szalenie dumna!
The best 24-years-old ever.

czwartek, 27 grudnia 2012

Łakomczuchy

Rozmowy międzypomieszczeniowe.

S (spod prysznica): A wiesz, czym będę się za chwilę zajmować? Podpowiedź - popatrz w swoje prawo. Co widzisz?
A: Twoje kapcie, koperty, laptopa...
S: Na podłodze.
A: Ciasteczka.
S: A na ciasteczkach?
A: Żelki.
S: A na żelkach?
A: Ciasteczka.


Świąteczne zapasy i prezenty dają się we znaki, przysłaniając resztę świata. Yyy, podłogi.
(Tak w ogóle chodziło mi o książkę, ja tu czytam!)

Między wronami

Niefart. Angolek ma wolne, a ja pracuję. Że też właśnie teraz, akurat tak dużo. Nici z naszych szalonych planów (do których należą... zakupy - och, szaleństwo!). Śmiem przypuszczać, że ktoś tu zacznie napier***ać obiecywane smoki, podczas gdy drugi ktoś będzie oglądał smoki na zjeżdżalni.
No dobrze, przepraszam, to ostatnie było nieprofesjonalne. Biję się w pierś.

Dzisiaj rano dobrze mi się leżało, ale nagle w drzwi zastukał listonosz. Przyniósł paczkę. Z Polski! Wyskoczyłam z pieleszy jak popa żona ^^ Nareszcie nadeszło pomarańczowe mydło pod prysznic! (tu niby przypadkowy zjazd kamery na etykietę i widniejącą na niej nazwę Ziaja) Nasze ulubione. Muszę pilnować Angola, żeby przypadkiem go nie podjadał. Poza tym ręczniki, ręczniczki, ściereczki i inne rzeczy, które czynią panią domu szczęśliwą. Oraz mój kubek, jeden z nowszych, zakupiony w porywie miłości do czerwonych cętek i czarnego wnętrza. Cóż innego mogłoby mnie lepiej rozbudzić? :)

Zauważyłam w sobie coś cudownego i zarazem strasznego. Cudowne jest to, że mogę oglądać brytyjskie filmy i rozumiem! Rozumiem!!! Dla mnie to wyczyn jeszcze rok, dwa lata temu niemożliwy do osiągnięcia. Jednakże polskie przysłowie o wronach ma w sobie wiele prawdy. Zaczęłam nie tylko rozumieć krakanie, ale i sama zaczęłam krakać. Czasem przejawia się to w komicznych zlepkach językowych, w których splatam polski i angielski zupełnie nieświadomie. Czasem to bardzo irytujące i przykre, że ja, Filolożka Polka, Strażniczka Poprawności Językowej i Wróg Nagminnego "Przyszłem", cierpię na chwile umysłowego otępienia, kiedy to nie potrafię się wysłowić bez kilkukrotnego zastanowienia. Podziwiam ludzi, którzy mają dar nauki języków. Jestem w tym beznadziejna.
I istnieje nikła szansa na to, żebym nauczyła się wreszcie, że chips to nie crisps i odwrotnie :P

środa, 26 grudnia 2012

Poświętowane

Barszcz się skończył. Wielka szkoda, zwłaszcza, że idealnie wchodził na kaca...
Święta już prawie za nami. Wigilia po raz pierwszy była aż tak obfita w jedzenie i po raz pierwszy poczułam zabójczą moc kapusty z grochem. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to taka potężna broń. Pod choinką znalazłam piękne prezenty i naoglądałam się świątecznych filmów :D Bardzo je lubię, bo mają w sobie nutkę magii. A co do wspomnianego kaca to cóż... musiałam dotrzymywać tempa gospodarzom i prawie mi się udało. Niestety następnego dnia bardzo cierpiałam :P
Zauważyłam też pewną zależność. Jeśli jestem sponiewierana to zawsze odwiedza nas Geguś. On to ma szczęście.

To były bardzo nietypowe święta. Choć bez śniegu i z dala od najbliższych, to jednak były spokojne i spędzone w miłej atmosferze. Nie obeszło się też bez kolęd - a ryba je, a ryba je a ryba mniam mniam mniam mniam mniam mniam mnia-am!
Teraz pozostało tylko kilka dni i znów będę musiała się przyzwyczajać na nowo do zapisywana daty. Dobrze, że tu na blogu robią to za mnie :)

Spędźcie te ostatnie godziny w iście świątecznym klimacie, robaczki!

niedziela, 23 grudnia 2012

Z kolędą w tle

Miała być wigilia w dwójkę, tylko my. Przy specjalnie na tę okazję przygotowanym blacie, na nowych talerzach i miseczkach, które dzisiaj zakupiliśmy w obawie przed brakiem zastawy, z dwunastoma potrawami do skosztowania.
Lecz nastąpiła nagła zmiana planów i jednak nie spędzimy wigilii w love shack, tylko u znajomych. Będzie liczniej, może będzie więcej dań do wypróbowania, finalnie coś się wychyli, tak na dobry sen.
Potem przejedziemy się do kościoła - aha, naprawdę! A następnie... się okaże :)

Tak czy inaczej jutro będzie mało czasu na wszystko, a co dopiero na napisanie życzeń... Dlatego dziś chcę wszystkim złożyć najszczersze życzenia: rodzinnych, pogodnych świąt, spędzonych w przyjemnej atmosferze. Nie zapomnijcie o tym, co najważniejsze i cieszcie się z najmniejszych rzeczy, bo to one kształtują ogół.
Smacznego karpia z małą ilością ości - schowajcie łuskę do portfela :)
Aha - nie oparzcie języka na barszczu!


... a pokój na lirze!

piątek, 21 grudnia 2012

Tuż przed końcem

Dzierżąc w dłoni lampkę wina imbirowego pomyślałam o tej ciekawej sprawie, jaką jest przepowiadany koniec świata. Cokolwiek miałby on oznaczać to pewnie coś się jutro zmieni. Może inaczej będziemy patrzeć na Majów. Przypominam sobie, że kilka(naście?) lat wcześniej podczas prognozowanego końca  świata maszerowałam z dzieciarnią na basem w upalny, lipcowy dzień. Wówczas bliska mi osoba powiedziała mi, że mnie kocha i że mówi mi to tak na wszelki wypadek. Później miała jeszcze okazję kilkakrotnie to powtórzyć i myślę, że po dziś dzień coś jej zostało z miłości do mnie.
Tak, to była ona :D Nauczycielka, wzór i przyjaciółka w jednym :)
Abstrahuję od tematu.
Jutro będzie kolejny koniec, a na Wyspie jakby nie było tematu. Anglicy zapewne twierdzą, że to ich nie dotyczy, a koniec świata nastąpi, gdy spadnie pół metra śniegu ;) ... A wówczas siurek będzie szalał ze szczęścia!


Teraz niestety nie mogę szaleć, tylko idę robić kanapki, bo Angol uniesiony problemem chrześcijańskich korzeni Europy jednocześnie przypomniał sobie, że nie przygotowałam mu wczoraj kanapek do pracy. Nagana. Chociaż wina była obustronna, śmiem twierdzić :> Jakiś sprzeciw?


Tak myślałam :)

wtorek, 18 grudnia 2012

Zjedz mnie

Mój najdroższy partner życiowy dał dziś popis podręcznikowego romantycznego wyznania. Dowiedziałam się, że nasz miesiąc miodowy już dawno za nami i nie jesteśmy najlepszą parą na świecie i nie robimy wszystkiego najlepiej.
Ja też bardzo go kocham! Nawet jeśli odpowiada mi w ten sam sposób na moje różnorodne pytania. "Czegokolwiek nie zrobisz będzie super/pyszne/wspaniałe". Aha, jasne, teraz będę się pilnować :P

Jutro idę na kolację. Służbową :D Haha wcale nie służbową, ale zawsze chciałam tak napisać. Mamy świąteczne party w pracy i z tej okazji wybieramy się do pubu. Wciąż stoję przed dylematem co ubrać, bo nie dość, że nie wiem, co będzie stosowne (tak żeby ni wyjść ani na lafiryndę ani na wieśniarę) to jeszcze mam pewne ograniczenia garderoby. Nie wspominając o butach :P Ale jakoś to będzie, coś się wymyśli, a nawet jeśli popełnię gafę to... to będę się uśmiechać. Podobno to mi akurat nieźle wychodzi.

Piekę czarodziejskie muffinki! Są zaklęte - kiedy już stoją na talerzyku to potrafią rzucać urok. Wydawać się można, że szepczą słodkim głosikiem "weź mnie, zjedz mnie!" i... najgorsze, że tak ciężko im się oprzeć! A te piernikowe z powidłami śliwkowymi są mmmmmmmmmm.... Muszę przystopować. Piekę zbyt dobre muffiny. Wstyd!

Tydzień do świąt :)

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Magia coca-coli i owłosionych stóp

Nie wiem jak zacząć. Chciałam wystosować jakiś specjalny wstęp, wprowadzić wszystkich w nastrój, ale napiszę po prostu, że widziałam "Hobbita".
Siedząc w kinie odbyłam dwie podróże naraz. Jedną do Śródziemia wraz z krasnoludami, magiem i niziołkiem. Oczywiste. Druga podróż była podróżą w czasie. Cofnęłam się o 10 lat. Wszystkie wspomnienia wróciły, nie tylko te ściśle związane z Tolkienem. Zrobiło mi się ciepło na sercu, oczy mnie trochę zaszczypały (pewnie wina okularów). Poczułam się szczęśliwa. I prawdopodobnie z tego względu tak bardzo oczarowało mnie to, co ujrzałam na srebrnym ekranie.
Pomijając oczywiste zalety produkcji.
Te trzy godziny były magiczne... i potem kolejne kilkadziesiąt godzin również ;) Razem z ngolem przystroiliśmy mieszkanie, ubraliśmy choinkę, zamówiliśmy karpia. Kolekcja świątecznych kartek się powiększa, a ja pod nosem cały czas nucę Macy Gray albo Sinatrę. Klimat świąt się udziela!
A czy widzieliście może w telewizji starą, dobrą reklamę coca-coli zapowiadającą zbliżające się święta? Bo ja nie, przez co czuję się oszukana! Ku mojej rozpaczy zrobili jakąś nową, zupełnie pozbawioną wdzięku, taką nijaką. Świecąca ciężarówka była sto razy lepsza, bez dwóch zdań. Każdy to powie. I tutaj pojawia się kolejny plus dla kina - przed seansem "Hobbita" puścili tę reklamę! Czy można chcieć więcej? :D

Można. Iść na film jeszcze raz!

***

Cmok dla Paskudnika, to on jest prawdziwym czarodziejem :)

czwartek, 13 grudnia 2012

Czekolada dobra na wszystko!

Ślinię się jakbym zobaczyła co najmniej beczkę małosolnych ogórków, a wszystko z powodu oglądania blogów kulinarnych. Moje oczy tak się najadły słodkościami, że mój brzuszek zawołał o pomstę do nieba. Albo raczej do kucharza.
Bardzo chciałabym, żeby ktoś mi zrobił kiedyś coś takiego (MNIAAAAM!!!), a takie pyszności ostatecznie mogę sobie przygotować sama ;) Jak mi się zachce.
W końcu to dobre dla zdrowia...
Bo nie wiem, czy wiecie, ale gorzka czekolada pomaga zwalczać chroniczny kaszel, powracający mimo  stosowania odpowiednich medykamentów. Kakao posiada jakiś tajemny składnik, który okazał się fenomenalnym lekiem na pokaszliwanie. Wystarczy jeść jedną tabliczkę dziennie i nie martwić się przybieraniem na wadze. Jakie to proste i czekoladowe, czyż nie?
Kiedy cierpiałam na drganie powiem Królowa też przynosiła mi kostkę czekolady. Po prostu samo zdrowie.

A że nie lubicie gorzkiej czekolady to już nie mój problem :P

niedziela, 9 grudnia 2012

Let it snow!

Ależ się dzisiaj podekscytowałam! Dawno nie byłam przepełniona aż po brzegi mojej siurkowatości nadzieją, jak w momencie, kiedy czyszcząc lodówkę w pracy Alice doniosła rozradowanym głosem, że pada śnieg! Szkoda, że ekscytacja opadła momentalnie, gdy wyjrzałam przez okno i ujrzałam powszedni widok - delikatną mżawkę. Przeoczyłam śnieg. Usilnie wierzę w to, że naprawdę padał. W końcu zima, grudzień, no wypadałoby.
Święta się zbliżają i wszyscy są w świątecznych nastrojach. Wszyscy również pytają, czy jestem na święta gotowa, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Nie mam bladego pojęcia, co mieści się w kategorii gotowości na święta Bożego Narodzenia. Sprzątanie? Hahahaha, hm, no. Jedzenie? Przyszło w paczce, reszta się zrobi. Prezenty? A był Angolek grzeczny w tym roku? Ozdoby świąteczne i choinka? 
I w tej kwestii mogę powiedzieć, że tak! Jestem gotowa! Mam piękną, malutką choinkę, zieloną, pachnącą, zrzucającą igiełki. Jestem taka szczęśliwa :) Nabyliśmy ją z Angolem w prawdziwie magicznym miejscu. Panowała tam atmosfera aż przesiąknięta świętami. Nawet była stajenka z prawdziwym osłem i wołem (choć co do wołu to pewni nie jesteśmy - tzn. był żywy :D ale nie wiem, czy był wołem). Gdyby nie fakt, że spieszyłam się do pracy, chętnie postałabym tak dłużej wśród choinek, owieczek, słomy, słuchając świątecznej muzyczki i degustując lokalne wino. Lecz niestety, praca to praca, a gdyby nie ja to nie wiem, co by się działo... Na pewno nikt nie robiłby tylu błędów na kasie :D 
Co do pracy - tam też świątecznie. Regularnie odwiedza nas jegomość w czerwonym płaszczu z długą, białą brodą. Zaczepia dzieci, macha do nich, mało tego - siada z nimi przy kominku i rozdaje prezenty szepcząc im na uszko jakieś sekrety. Jest to o tyle ciekawe, o ile się wie, iż po cywilu ów jegomość stroni od dzieciarni :) Mamy specjalne świąteczne babeczki, ozdoby, stroje i muzykę w tle, która prowokuje do potrząsania mikołajową czapeczką w rytm. Ale Nirvany nie puszczają.
Jak można się łatwo domyślić, jestem doskonale wprowadzona w świąteczny nastrój. 
Niech tylko jeszcze spadnie ten śnieg, wtedy będzie perfekcyjnie :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Czy Twoja dziewczyna wie, że...

Minęło trochę czasu od mojego ostatniego wpisu. Dużo się w międzyczasie wydarzyło. Powinnam już dawno zabrać się za spisywanie relacji, bo jak słusznie stwierdził Angol: ta notka nie będzie wyglądała tak, jakbym chciała, żeby wyglądała. Trudno, będzie wyglądała tak, jak mi się ją napisze.

Zaczęło się od tego, że dwa tygodnie temu zabraliśmy po drodze do domu dwóch autostopowiczów. Przebyli daleką drogę z Nowej Huty aż do naszej wiochy! Mowa o Mizerii i Piotrusiu, którzy zrobili mi wielką niespodziankę umilając swym towarzystwem kilka dni w naszej chatce. Mogłam pokazać im okolicę w strugach deszczu, a także zjeżdżalnię, która wzbudziła u mnie szybsze bicie serca oraz moje teraźniejsze życie. Wieczorami kosztowaliśmy wszelakich trunków planując nasze wojaże, troszkę kucharzyliśmy i piekliśmy geologiczne muffinki. Piotrusiowi najwyraźniej spodobały się pluszowe cycki i sofa, bo rozstawał się z tym zestawem bardzo rzadko. Mizeria natomiast topiła w muszli klozetowej pastę do zębów. I tuliła się. Do mnie! Gdy myślę o tych odwiedzinach, automatycznie nucę "Nie, nie boję się" i zaczynam kołysać biodrami. To taka zaraźliwa piosenka! Niestety błogostan musiał się skończyć i żegnaliśmy naszych gości na lotnisku. Spoglądanie na schody, którymi się oddalali sprawiało mi ból. Dzięki Mizerii i Piotrowi czułam się, jakby weekend trwał od środy do niedzieli.
Nie zdążyłam jednak przejść do końca żałoby po ich wyjeździe, a pojawili się nowi goście! Na chwilkę tylko, ale jednak się pojawili. Przyjechał Gege i przypomniało mi się, jak go lubię i jak za nim mi się stęskniło. Brakuje go w naszej wiosze.
Po dwóch dniach niczego nie świadoma dziergałam sobie czapeczkę na drutach, kiedy to Angol spiskował za moimi plecami i przywiózł mi kolejnych gości. Tym razem za naszymi niebieskimi drzwiami znalazłam Sąsiadkę i Izajasza. Pech chciał, że Prorok miał pewne problemy po przyjeździe do UK i zabrali mi tożsamość. Należy jednak doszukiwać się plusów tej sytuacji - mógł razem z Sąsiadką zwiedzić Londyn i przekonać się że Murzynom można ufać ;) Gdy ostatecznie wszystko się poukładało i Izajasz otrzymał tymczasową tożsamość, mogliśmy świętować moje urodziny. Dostałam cudne prezenty, odśpiewano mi Happy Birthday i nawet zdmuchnęłam świeczkę, dwa razy, choć wcale nie było tortu! W zamian Angol przyrządził mi obiecaną lasagne, pograliśmy w Guitar Hero (jestem doskonałą gitarzystką, wiem to) i było bardzo sympatycznie. Był również czas na wycieczkę. Pojechaliśmy na wzgórza, bo na car boot nie wstaliśmy, potem do Shrewsbury, gdzie wypiliśmy włoską kawę i poszalałyśmy z Sąsiadką na zakupach w... sklepie papierniczym. Najbardziej owocnym dniem był jednak poniedziałek. Poszliśmy na spacer do osiołków - nawet do nas wyszły, wszystkie trzy - upiekłam muffiny dla Sąsiadki, a Izajasz ugotował nam risotto. Na deser wypiliśmy gorącą białą czekoladę i było mi taaak dobrze... Niestety następnego dnia o świcie Sąsiadka i Izajasz musieli się zabierać do domu. Szkoda, że musieli wracać, ale wakacje nie mogą trwać wiecznie.
Mam nadzieję, że jeszcze do nas wrócą. Chociażby po to, aby rozgromić nas w królikach na wii ;)

Teraz nagle zrobiło się więcej miejsca w naszej chatce. I jest jakoś zimniej, albo mi się wdaje?

Fajnie było tak na trochę przenieść się w inne realia.

Na szczęście zbliża się magiczny czas, Anglia zaczyna mnie urzekać na nowo i wspomnienia wracają. Wczoraj była druga rocznica od kiedy I'm in lesbian with Scott Pilgrim. Gwiazdy nam sprzyjają, paczki z Polski są w drodze tudzież dotarły... Jest wspaniale :) To oficjalne.


Idę po skarpetki, bo odmarzają mi stopy :P