poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Tony Stark will return

Ostatni weekend był prawdziwym weekendem - bez pracy, bez zobowiązań, z pięknymi planami. Specjalnie na okazję Iron Mana 3 wyświetlanego w IMAX wzięłam sobie urlop. Okazja dobra jak każda inna, choć w tym wypadku nie mogło być lepszego powodu. Dzięki temu mogliśmy wraz z Angolem zrobić sobie mały wypad, "roztrwonić majątek" i podziwiać na gigantycznym ekranie Roberta/Gwyneth - jak kto woli. Ale Robert lepszy, wiadomo.
I tym razem nie pominęliśmy zjazdu do centrum Birmingham :D 
Przy okazji spacerowania po mieście znaleźliśmy tablicę upamiętniającą zbrodnię katyńską oraz Polską Restaurację, która z zewnątrz wyglądała, jakby ktoś wyciągnął ją z PRL-u. Nasi są wszędzie!
Po seansie (który był rewelacyjny, ale raczej nie muszę tego dodawać) postanowiliśmy odwiedzić Gegusia. Co tam, że środek nocy. Co tam, że go obudziliśmy. Kazał tylko przywieźć piwo ;) Dobrze jest odwiedzić kumpla, nawet jeśli ma to oznaczać zarwaną nockę.

Na szczęście czekała nas leniwa, spokojna niedziela... po której nastąpił poniedziałek. Ważny poniedziałek. Prawdopodobnie ostatni TAKI poniedziałek.
Ostatni tydzień, czas - start!


PS. Tony Stark powróci i nie mogę się tego doczekać.

środa, 24 kwietnia 2013

Czerwone pole

Bywają chwile, kiedy strzałka mojej wściekłości niebezpiecznie przesuwa się na koniec czerwonego pola. Mam ochotę kogoś rozszarpać albo wypatroszyć albo wydłubać oko widelcem - albo wszystko naraz, ale jedyne co mogę wówczas zrobić to... uśmiechnąć się. Do siebie.
To prawdopodobnie najskuteczniejsza metoda w takich sytuacjach.

I myślę, że już niedługo. I że nie warto się denerwować. Przypominam sobie co jest najważniejsze. Zastanawiam się, ile dni do woodstocku, nucę relaksacyjną piosenkę, biorę głęboki oddech...

Jeszcze tylko 1,5 tygodnia.
Będzie ok :)


[ Całkiem przypadkiem przypomniało mi się o bardzo popularnej swego czasu, działającej na mnie kojąco piosence. Mam z nią związane same dobre skojarzenia i pachnie mi latem. ]

niedziela, 21 kwietnia 2013

Żartownisie

- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Ale ja tak serio.
- A ja tylko żartuję.
- No myślę!


Jesteśmy tacy wspaniali i cudowni. Wiem.

Chciałam tylko napomknąć, iż w najbliższych dniach pojawi się relacja z koncertu Luxtorpedy. Miałam ją napisać dziś, ale... w telewizji leci film z Robertem i... sami rozumiecie. Robertowi się nie odmawia. Zwłaszcza, gdy ma za sobą wsparcie superbohaterów.
Teraz jednak czuję się zobowiązana do napisania relacji, więc ma pewność, że mi to nie umknie! To ta sama strategia, co przy metodzie "Przypomnij mi, że mam coś zrobić". Gdy zaangażuje się do tego drugą, niewinną osobę jak na ironię samemu się o tym doskonale pamięta (osoba zaangażowana mimo solennego przyrzeczenia, że tak, że przypomni, zazwyczaj robi to w momencie, gdy zabieramy się za daną czynność). Poniekąd to oszukiwanie samego siebie, ale działa, co pozwala przymknąć oko na oszustwo.

A teraz przepraszam, ale Angol przygotował chińszczyznę (jeszcze nie spróbowałam, ale kucharz już ją zachwala, więc musi być dobra), za kilka minutek zacznie się film i będę mogła rozkoszować się pod względem kulinarnym - i nie tylko :)

środa, 17 kwietnia 2013

Poradnik zmywaka

Bywają chwile, że w pracy moje rozmyślania ocierają się niebezpiecznie o obłęd, lecz czasami wpadam na genialne inaczej pomysły. Oto jeden z nich. Postanowiłam przygotować niezbędny poradnik, który należy wcielić w życie pracując na najniższym szczeblu w przemyśle gastronomicznym. Zatem czytajcie i czerpcie garściami bezcenną wiedzę z mojego empiryzmu.

*Jak pozmywać 300 talerzy jednego wieczoru i nie zwariować*

1. Zabezpiecz się. Fartuch nieprzemakalny jest wskazany, choć doświadczenie podpowiada, że i tak wszystko od linii biustu do kolan będzie przemoknięte.
2. W związku z powyższym, nie bój się wody. To nie szkodzi, że trochę się pochlapiesz. No chyba że nosisz soczewki i chlapniesz sobie w oko gorącą wodą z mydłem.
3. Twoje ręce to twoje narzędzie, więc dbaj o nie! Zarówno podczas, jak i po zmywaniu. Używaj rękawiczek - optymalna liczba to trzy pary: bawełniane, na to winylowe, a na koniec gumowe. Generalnie sprawdza się zasada, iż rękawiczek nigdy za wiele. Pamiętaj, że pod wpływem gorącej wody i detergentów gumowe rękawiczki stają się coraz słabsze oraz łatwo się rozciągają, co sprzyja powstawaniom dziur, więc na bieżąco kontroluj stan swych rękawic.
4. Po ceremonii zmywania nawilżaj dłonie kremem witaminowym. Na pewno nie zaszkodzi, a może ulży zmęczonej i rozpulchnionej skórze, ze skłonnościami do pękania i przesuszania.
5. Ręce to nie tylko dłonie, zatem noś długie rękawy. Nie ma nic bardziej "przyjemnego" niż woda ściekająca z łokcia prosto do wnętrza rękawiczek.
6. Jeżeli masz do dyspozycji zmywarkę (a w 99% masz, bo pracujesz na zmywaku), zsynchronizuj swój tryb pracy wraz z nią. Jeśli zmywarka jest stara, spróbuj traktować ją z szacunkiem i zachowaj cierpliwość. To nie jej wina, że cykl zmywania wraz z ilością brudnych naczyń ulega wydłużeniu. Zmywarka też ma prawo być zmęczona.
7. Zachowaj płynność ruchów. Nie pozwól, aby doszło do postoju, bo później to się zemści.
8. Nie zapominaj o swoim zadaniu. Talerze należy spłukać, aby nie było na nich resztek jedzenia. Nie pucuj ich na błysk - zostaw to zadanie zmywarce. Szkoda czasu.
9. W przypadku, kiedy zmywarka się zbuntuje i przestanie działać - nie panikuj. Paradoksalnie masz szansę skończyć swoją pracę wcześniej, nie pomijając żadnych obowiązków.
10. Podczas okrężnych ruchów z gąbeczką w dłoni myśl o czymś przyjemnym, np. co dobrego dzisiaj zjesz na kolację, kiedy następne wolne lub jakie nowe buty są potrzebne. W żadnym przypadku nie zerkaj nerwowo na zegarek, bo to tylko wydłuża czas i wybija z rytmu.
11. Nie krępuj się. Nuć, śpiewaj, pogwizduj. I tak nikt nie usłyszy, zmywarka robi większy hałas.
12. Po zakończonej pracy daruj sobie zmywanie w domu. Co za dużo to niezdrowo. Przy odrobinie szczęścia w domu zrobi to za ciebie ktoś inny i nie trzeba będzie mu płacić :D

sobota, 13 kwietnia 2013

Szczęśliwa 13

Wszystkiego najlepszego dla mnie! Dziś mija dokładnie 8 miesięcy, od kiedy zamieszkałam w Nikczemnych Ramionach. Uczciłam to pysznym ciastkiem z najlepszej cukierni w Ludlow i mocha latte z Costa Coffee. Pewnie nie zauważyłabym tej rocznicy gdyby nie Angol, który skojarzył fakty. Ale i on nie skojarzyłby faktów, gdyby nie to, że wypełnialiśmy ważne papiery. To dobry dzień na formalności. 13 póki co przynosi mi szczęście :)

Wczoraj wieczorem postanowiliśmy się zabawić, gdyż nadarzyła się ku temu nie lada okazja. Do naszej wiochy przyjechało wesołe miasteczko. Bez zastanowienia weszłam na karuzele, na które kiedyś nawet nie chciałabym patrzeć. Leciałam na Angola mimo tego że zmoczył spodnie... Było świetnie, dawno się tak nie uśmiałam!


Let's have fun. Idziemy!

Wygląda niepozornie, ale buty spadały ze stóp, a telefony wypadały z kieszeni ;)


Coś, co bardzo mnie zaskoczyło i jednocześnie bardzo mi się spodobało. Wata cukrowa w woreczku. Dziwne, ale po krótkim namyśle - logiczne :) I słodkie.

Na koniec dorzucę jeszcze swobodną myśl, która ostatnio przyszła mi do głowy podczas moich codziennych obserwacji trzody. Jeśli wydaje ci się, że owca merda do ciebie ogonem, to tylko ci się wydaje. I lepiej uważać, aby nie wdepnąć w to, co "wymerdała".

Udanego weekendu!

czwartek, 11 kwietnia 2013

Wybory cz. 2

I znowu..

S: Chicken, pork or lamb?
K: Fish!

Sorry, nie ma hash brown'ów.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Prosty wybór

Dzieciaki potrafią mnie czasem mocno zdezorientować - czasami nie wiem, czy to moje braki w umiejętności komunikacji czy też ich brak uwagi, czy może jeszcze co innego.. Dla przykładu taki obrazek, całkiem świeży, bo z dzisiejszego wieczora.
Miejsce: stołówka. Serwuję kolację.
S: Turkey, cottage pie or fish?
K: Chicken.


Może jeszcze posmarować dżemorem?

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Stetreciała acz szczęśliwa

Nie wymagam wiele, aby być szczęśliwą. Słoneczny dzień spędzony w towarzystwie Angola, herbata u znajomych, spacer, kanapka z kurczakiem zjedzona na ławeczce przed sklepem i odrobina szaleństwa w TK Maxx... :P To naprawdę niewiele. Drobiazgi. Docenia się je wówczas, gdy nawet na te drobiazgi nie ma czasu.
Fartem, ostatni tydzień miałam dość luźny i pozwoliłam sobie na trochę luksusu. Nawet znalazł się czas na podcięcie mojej czupryny, która do soboty rosła w najlepsze niczym dzikie pokrzywy. Przy okazji dotarło do mnie, że nie ma w Nikczemnych Ramionach miejsca, gdzie mogłabym się NIE natknąć na ludzi z mojej pracy, czyli muszę uważać. Albo przemierzać wiochę w papierowej torbie na głowie.

Angol mi powtarza, że stetreciałam. 

...Stetreciałam?
Nie wiem, ale dla niego mogę nawet i stetrecieć, jeśli dalej będzie dla mnie gotował i przytulał.

Szanownym Kołeczkom dziękuję za nocny telefon z soboty na niedzielę i przepraszam za nieprzytomność. Jak widać nawet sytuacja awaryjna w kurniku nie jest w stanie obudzić siurka, gdy ten padnie w objęcia Morfeusza ^^ Ale w środku uśmiechałam się do Was - tylko moje ciało nie współpracowało. Dobrze było Was znowu usłyszeć takich wesołych ;)

Na zakończenie wszyscy chóralnie wyśpiewują radosne Sto lat dla Szczura :) :*

wtorek, 2 kwietnia 2013

Z jajami

Cholera!
Przegapiłam prima aprilis, a mogłabym zaszaleć z jakimś żarciku, w stylu, że jestem w ciąży. To zawsze działa, a teraz może podziałałoby nawet lepiej, niż dotychczas :P
Niestety, taka jestem zapracowana, że nie miałam okazji wypróbować. Wielkanoc minęła bardzo nietypowo i w przeciwieństwie do polskich realiów, bez śniegu. Było dość wiosennie. Miałam okazję spędzić bardzo miłą niedzielę z tradycyjnym, poświęconym (!) śniadaniem, a popołudniu w stylu brytyjskim bawić się w szukanie czekoladowych jajek. Co do śniadania, muszę wszem i wobec ogłosić, że Angol się postarał i przygotował wspaniałe pisanki. Były jedyne w swoim rodzaju, bo spersonalizowane :) Nowością było dla mnie chlipanie białego barszczu do śniadania, ale przyznaję się, bardzo mi to zasmakowało. Gdy skończyliśmy ucztować i wymieniać świąteczne telefony z rodzinami w Polsce, pojechaliśmy wraz ze znajomymi do MM, mojej "byłej" pracy, żeby zjeść curly fries, wypić smoothies i poszaleć na zjeżdżalniach. Spotkaliśmy Wielkanocnego Zajączka, który miał tańczyć, ale chyba mu się nie za bardzo chciało (złożę skargę :P). Wzięliśmy także udział w egg hunt, czyli poszukiwaniu jajek. W zasadzie szukaliśmy 26 pytań, które ukryte były w konstrukcjach sali zabaw i czasem trzeba było się nieźle nagimnastykować, aby je zauważyć - dobra forma spalania kalorii! Gdy już się znalazło pytanie należało na nie odpowiedzieć, co stanowiło poważniejszy problem... Owszem, znam się trochę na bajkach, ale nie na tych brytyjskich. Na szczęście Maks ma ten temat opanowany do perfekcji. Obydwoje kulejemy w znajomości tradycji wielkanocnych w Zjednoczonym Królestwie oraz, wstyd się przyznać, nie mamy zielonego pojęcia o rodzinie Królowej, ale jakoś wyszliśmy z testu cało i... zajęliśmy drugie miejsce! Nie wspomnę, że niektórzy oszukiwali i szukali odpowiedzi w googlach i nie poskarżę, gdyż pod koniec dzielili się swą wiedzą :P Dzięki temu wiem, że w Kalifornii znajdują się Czekoladowe Góry.

Zresztą czekolada to był motyw przewodni tych świąt (Angol zgodził się na kakaowe muffinki - z kawałkami białej czekolady i kokosem). Kremowe jajka czekoladowe również. Jeszcze kilka zostało, więc je zjem, ale później zacznę się hamować z łakociami :P

Tak sobie obiecuję :P

Mam nadzieję, że Wy również mieliście udany świąteczny czas, że zbudowaliście bałwana z króliczą głową i że rzucaliście się śnieżkami w śmigusa dyngusa. Tak trzeba :)

A poza tym przeczytałam w sieci, że ten śnieg to tylko jedna z form promocji trzeciego sezonu "Gry o tron", więc głowy do góry! Sezon ruszył, zatem kampania reklamowa może się już skończyć ;)