sobota, 20 czerwca 2015

A może by tak...

Czasami zastanawiam się, czy nie łatwiej byłoby po prostu rzucić tym wszystkim, odciąć się od ludzi, całego zakłamanego świata i zamieszkać wśród dziczy.
Z gromadką psów, by mieć przy sobie towarzystwo przyjaciół na dobre i na złe.

wtorek, 16 czerwca 2015

Mądrości Dr House'a

Dr House mawiał, że ludzie się nie zmieniają. Odważę się nie zgodzić. Ludzie się zmieniają, przynajmniej w pewnych aspektach.

Weźmy na przykład mnie.

Jeszcze kilka lat temu w moim pokoju ustanowiłam kategoryczny zakaz dla wegetacji. Przez wiele lat walczyłam z wiszącą nad łóżkiem paprotką (ostatecznie wygrałam), potrafiłam ususzyć kaktusy a jak podlewałam mamie kwiatki to zawsze je przelewałam.
Dzisiaj mój parapet jest pozastawiany doniczkami z kaktusopodobnymi i ziołami, przed chatką stoją doniczki z kwiatami, warzywami i resztą ziół, a wczoraj zakwitły zeszłoroczne goździki. Co więcej, przesadzanie i dopatrywanie roślinek rosnących z nasion stało się jedną z moich rozrywek. Kiedyś nie lubiłam babrania się w ziemi. Dziś uważam to za trapeutyczne zajęcie. A kanapki z samodzielnie wychodowaną sałatą albo ziemniaki posypane domowym koperkiem - mniam!
Albo inny przykład. Kiedyś nienawidziłam oliwek. Krzywiłam się na samą myśl. Teraz sama od czasu do czasu wrzucam je do swojego jedzenia, bo zaczęły mi smakować. Ale tylko czarne. Zielone są dla mnie wciąż zbyt intensywne.
To może jeszcze przykład z gitarą. Kiedyś byłam przekonana, że moja kariera będzie się wiązać z muzyką. Gitara towarzyszyła mi niemal wszędzie. Dzisiaj nie pamiętam nawet nazw chwytów barowych, a gitara stoi w kącie i nie widuje światła dziennego. Ani żadnego innego.

Dr House mawiał także, że wszyscy kłamią.


A wspominam o House'ie z tego powodu, gdyż od poniedziałku do piątku spędzamy razem poranki. On zazwyczaj rzuca złośliwe komentarze, łyka Vicodin i ratuje ludzkie życia; ja jem płatki z mlekiem albo owsiankę i czeszę włosy. Jest ok.

wtorek, 9 czerwca 2015

Wędzony kabelek, hot wings i Walia w jednym

Jakiś czas temu siedziałam sobie przeglądając ciekawe blogi, tanie linie lotnicze i etsy, gdy nagle poczułam spaleniznę. Sprawdziłam wszystkie możliwe źródła zapaszku (łącznie ze skarpetkami), ale nie znalazłam niczego, co pachniałoby jak wędzony kabel. I wtedy mnie olśniło.

Kabel!!!

Na szczęście komputer ocalał, miałam tylko kilkunastodniową przerwę. Kto tęsknił ręka do góry!

Szybki update:
1. Odhaczony Grillstock na którym Angol miał darmową wyżerkę skrzydełek, objadłam się mięsa jak świnia i pobujałam się do The Heavy.  Konkurs jedzenia pączków przełożyłam na przyszły rok.
2. Przez tydzień byłam razem z Angolem właścicielką labradora i przypomniało mi się jak to jest mieć psią sierść na każdym skrawku ubrania.
3. Weekend spędzony nad morzem i w górach. Opaliłam sobie nogi i nabawiłam się zakwasów od spaceru po górkach. A wszystko w towarzystwie ludzi, którzy znają moje potrzeby. Luuuubię takie weekendy :)

Lato przyszło ukradkiem i bardzo mi się to podoba, może w końcu przstanie wiać jak w Kieleckim. Ogólnie jest dobrze, nawet bardzo, a gdy pomyślę, że już za 48 dni jedziemy na Woodstock...! Juhuuu!